Młodzi dla Wolności – sprawozdanie

Młodzi dla Wolności – sprawozdanie.
Młodzi dla Wolności – galeria zdjęć.

Młodzi dla Wolności – wspomnienia

Jarek
W naszym małym mieście to się nic nie działo. Kilka patroli ZOMO, nie było żadnych demonstracji. Byłem wtedy w pierwszej klasie liceum ogólnokształcącego, chyba wtedy mieliśmy kilka dni wolnego w szkole. Podczas stanu wojennego słuchaliśmy radia Wolna Europa i Głosu Ameryki, w telewizji wszyscy prezenterzy byli przebrani w wojskowe mundury, ci, którzy się nie zgodzili zostali zwolnieni, większość aktorów zbojkotowała wprowadzone zmiany polityczne. Z ciekawszych rzeczy o których słyszałem, były wydarzenia w Świdniku. Mieszkańcy tego miasta otwierali okna, stawiali w nich telewizory, a sami wychodzili na spacer, by zademonstrować, że nie wierzą w bzdury pokazywane w telewizji.

Rafał
Po pierwsze byłem zdziwiony że nie było „Teleranka”. Poszedłem do łazienki. Przez drzwi łazienki usłyszałem jak matka mówi: „O Jezu! Wojna!”, ponieważ włączyła radio. Po obiedzie poszliśmy do babci, gdzie o dziwo zebrała się cała rodzina. Byłem wtedy zestresowany. Chodziłem wtedy chyba do siódmej klasy podstawówki. Ludzie byli zdezorientowani. Przerażenia nie było, nikt się nie rzucał do sklepów, to była zresztą niedziela, więc sklepy w niedziele były nieczynne, nie było marketów. Jak szliśmy z jednego krańca śródmieścia Radomia na drugi, masa milicji jeździła, nawet jeździli mimo że było przecież zimno, „łazami” ze zdjętą budą w hełmach i wyjściowych płaszczach z karabinami, taka trochę demonstracja siły. I było bardzo mało ludzi na ulicach. Czołgów nie widziałem wtedy w Radomiu. Potem w poniedziałek w szkole był apel, bo zawsze w poniedziałki w szkole był apel, i dyrektorka, zresztą stara komunistka, Żydówka, powiedziała, że wreszcie będzie normalnie, że Polska nigdy nie zejdzie z torów rozwoju socjalistycznego, socjalizm trzyma się mocno, że Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego zbawi nas od tych „solidaruchów” itd. Potem się zaczęły patrole wojskowe, żołnierze chodzili w moro i co mnie uderzyło, że ci rezerwiści nosili na plecach pepesze. Nie kałachy, tylko pepesze, i jak się człowiek przyjrzał, to było widać że nie były nigdy załadowane amunicją, jeszcze przy zamkach Towot wypływał z tej broni. Wyjęte z magazynu, dobrze zakonserwowane. Podczas stanu wojennego to się żyło tak jak za komuny; dużo tajniaków chodziło. Pamiętam jak dziś, że naprzeciwko szkoły na górce w parku zimą się zjeżdżało na sankach, na butach (bo jeszcze dzieci nie miały Internetu ani komputerów i się normalnie bawiły). Tam było nas mnóstwo, oprócz mnie jakieś 150 dzieciaków. Skończyłem tam się bawić, cały oblepiony w śniegu, wracam do domu. Nagle podchodzi do mnie gość z tornistrem, po cywilu, zaczepia mnie i mówi: „Masz bibułę przy sobie?” ja mówię: „Mam”, a on: „To pokaż”. No więc ja rozpiąłem tornister i pokazałem bibułę. Był bardzo zniesmaczony i kazał mi uciekać do domu. Bibuła to był taki papier, który nie miał w sobie oleju i służył do przykładania po pisaniu piórem wiecznym by wchłonęła nadmiar atramentu nie rozmazując liter. A w nomenklaturze podziemnej bibuła to były ulotki. Później już, jak te emocje opadły, zaczęły się „Polaków nocne rozmowy” na jakiś imieninach itd. Część ludzi jednak była za tym, że Jaruzelski wziął to wszystko za mordę. Ponieważ podczas stanu wojennego były kartki, i były braki w zaopatrzeniu, a z kartki nie można było wyżyć, do nas do centrum śródmieścia Radomia przyjeżdżała, raz na dwa tygodnie pani ze wsi, której wraz z kolegami wymyśliliśmy ksywkę „Cielęcina”. Przyjeżdżała z mięsem, nie z wędlinami, z cielęciną, wieprzowiną, co kto chciał. Pamiętam, ponieważ moja matka kończyła szkołę handlową i miała wagę, więc u mnie w domu o godzinie w pół do szóstej danego dnia jak przyjeżdżała pani Cielęcina z Wojsławic z wielkimi siatami tego mięsa, u mnie był sklep, matka wyciągała wagę, ważyła to mięso, sąsiadki się schodziły z samego rana, jeszcze przed robotą. Zawsze mnie to szokowało, że pomimo blokad, stały szlabany i patrole kontrolujące pojazdy na trasach wjazdowych do miast, że ta pani w podeszłym wieku tego mięsa w siatach przynosiła 20-30 kilo. Ona nawet w stanie wojennym, pomimo tych blokad, jak gdyby nigdy nic, umówionego dnia o rannej godzinie pukała do drzwi i przynosiła mięso. Nie mam pojęcia jak ona te blokady omijała. musiała dostać się do rogatek Radomia, przejść przez pierwszą blokadę i potem się przemieścić przez całe miasto z tymi tobołami z mięsem, czyli wtedy z towarem nielegalnym. W Radomiu było spokojnie, nie było jakiegoś stanu oblężenia, to nie Warszawa, to nie Gdańsk ani Śląsk. Po trzynastym grudnia, w pierwszym tygodniu po szkole zaczęły krążyć plotki, ze jacyś rodzice zostali aresztowani. Jeszcze jedna ważna historia. Mój kolega, Wojciech D. syn majora milicji, pana D., nie mając deski na pracę i technikę, powiedział ojcu, że nauczycielka, pani S. zamiast prowadzić lekcje zajęć praktyczno-technicznych, opowiada o „Solidarności”. Panią S. działającą w „solidarności” zamknęli na 48h, a my nie mieliśmy lekcji (śmiech). Dzieci milicjantów potrafiły wykorzystać wszechwładzę służb mundurowych, która wtedy była ogromna.

Bartłomiej
Sam stanu wojennego nie pamiętam, byłem wtedy zbyt mały. Natomiast moi rodzice, którzy przeprowadzili się do Mysłowic i tam zamieszkali, opowiadali mi kilka historii związanych z tamtymi wydarzeniami. Ojciec był w partii, udzielał się w związkach zawodowych górników, miał przepustkę całodobową, więc mógł chodzić po godzinie policyjnej po mieście. Chodząc na 22 do pracy, zawsze przechodził pod Główną komendą milicji w Mysłowicach i słyszał jak milicjanci katowali zatrzymanych. Mama mi mówiła, że podczas stanu wojennego do parafii przychodziła w paczkach pomoc z zachodu. Polacy podobno bali się tego brać, bo mniej więcej w tamtych czasach odkryto AIDS, a te dary najczęściej trafiały do nas ze Stanów, więc obawiali się zachorowania na nową chorobę.

Agnieszka
Najbardziej pamiętam brak porannego „Teleranka”, tata nas obudził włączając radio, w którym leciało przemówienie. W moim rodzinnym mieście nie było żadnych demonstracji, ot, dzień jak co dzień. Oburzyła mnie natomiast późniejsza wypowiedź mojej nauczycielki historii, jak ona się teraz bezpiecznie czuje po wprowadzeniu stanu wojennego, co nas, uczniów VIII klasy podstawówki dziwiło, jak nauczyciel historii może mówić takie głupoty. Pamiętam jeszcze, że wszystkie listy były cenzurowane. Nawet dziecięce.

Jarek
Miałem wtedy zaledwie 4 lata. Jedyne co pamiętam, to jeżdżące po Starachowicach czołgi. Bardzo mi się one podobały.

Radek Na wsi nic się nie zmieniło… Wszystko było tak, jak było.

Wieczorek filmowy

12. Radzyńska Drużyna Wędrownicza „Delta” zaprasza wszystkich uczniów I Liceum Ogólnokształcącego w Radzyniu Podlaskim na wieczorek filmowy organizowany w ramach projektu „Młodzi dla wolności”. Odbędzie się on 16.01.2014 roku o godz. 18.00 w harcówce, mieszczącej się w Pałacu Potockich. Obejrzymy „Układ zamknięty” w reżyserii Ryszarda Bugajskiego – film, który na faktach opowiada o ciężko rodzącej się demokracji i wolności gospodarczej w Polsce. Komentarz historyczny oraz dyskusję po filmie poprowadzi p. Adam Świć.

Serdecznie zapraszamy!

12. RDW „Delta”

Konkurs 2014! Młodzi dla Wolności.

Zapoznaj się z ideą konkursu.